Tõnu Kaljuste Conductor
Tõnu Kaljuste Conductor
Młodość musi się wyszumieć, ale ja zawsze wolałem tych, którzy już ten etap mają za sobą. Bo wyszumiawszy, często odkrywają potęgę pojedynczych nut. Niezależnie czy są to eksmetalowcy, punkowcy nawróceni na unplugged czy też ujarzmieni awangardziści, efekty bywają nieziemskie.
Tak jak obłaskawienie H.M. Góreckiego zaowocowało niebosiężną (czyli: sięgającą nieba) “III Symfonią Pieśni Żałosnych”, tak i przebudzenie – a może uśpienie? – Arvo Pärta przyniosło dzieła nieziemskie. I Polak, i Estończyk, wiekiem różniący się od siebie zaledwie o dwa lata, w swoich latach trzydziestych bawili się w to i owo: sonoryzm, serializm tudzież maltretowanie słuchaczy klasterami (czy nie stąd wzięło się medyczne określenie: “klasterowy ból głowy”?), którymi i ja w liceum atakowałem sąsiadów. Ale potem zamiast kryzysu wieku średniego przyszło odkrycie – to samo zresztą, którego na przełomie lat 60. i 70. doznali Penderecki czy Kilar. Iluminacja!
“Porównałbym moją muzykę do światła białego, które zawiera w sobie wszystkie inne barwy. Tylko pryzmat może je rozdzielić, ujawniając tym samym poszczególne kolory. Tym pryzmatem może być dusza słuchacza”. To z pozoru pretensjonalne porównanie w gruncie rzeczy bezbłędnie opisuje dojrzałą twórczość Arvo Pärta. Oprócz tej zgoła magicznej pojemności, dzięki której pozostając niewidzialnym potrafi mieścić w sobie wszystko widzialne, białe światło jest też nienachalne: nie zechcesz – nie rozszczepisz.
Mnie w rozszczepieniu “Aliny”, najcichszego, najbardziej medytacyjnego i pewnie najpiękniejszego dzieła Estończyka pomogło usłyszenie jej w kinie. “Für Alina” miało być ścieżką do filmu Gusa Van Santa, ale dla mnie to “Gerry” był półtoragodzinnym teledyskiem do fortepianowego opusu (jakże to słowo nie pasuje do drobnej “Aliny”). “Odkryłem, że wystarczy mi, gdy pięknie zagrana jest pojedyncza nuta. Ona sama, albo cichy rytm, albo moment ciszy – przynoszą mi wytchnienie” – mówi kompozytor.
To minimalistyczne podejście do muzyki Arvo określa własnym terminem “tintinnabuli”, co w łacinie oznacza dzwonek. Swoim oszczędnym plumkaniem “Alina” bynajmniej nie zachwyciła jeno prostaczków. Znajome pianistki z kilkunastoletnim stażem po wielokroć powtarzały mi, że takie właśnie zwykłe “naciskanie klawiszy” ujawnia kunszt muzyka. Że owego kunsztu Arvo nie brakuje, najlepiej przekonuje nastrój, jaki kompozytor potrafi wykreować dosłownie w kilka sekund i to przy minimalnym nakładzie nut.
Z czym w 2009 roku przychodzi człowiek, który tworzy muzykę od dobrych 60 lat? (Pierwsze kompozycje pisał jako czternasto-, piętnastolatek). “In Principio” to sześć różnorodnych utworów powstałych w latach 1989-2005, które są niezłym przeglądem przez stany duchowe i muzyczne Pärta. Trzon stanowi tytułowy 25-minutowy monument na chór mieszany i orkiestrę (wszyscy z Tallina, dyryguje Tonu Kaljuste), w którym Arvo wziął się za słowa nie byle jakie, bo początek Ewangelii wg św. Jana: “In principio erat Verbum”. Mamy tu przekrój jego zainteresowań: od owego “tintinnabuli” i łagodnych smyczkowych pochodów aż po dramatyczny recytatyw, okazałą harmonię i podniosłe najazdy sekcji dętej.
Choć skrajności (bardziej jednak Mozartowskie niż współczesne) dominują, można podejrzewać, że kompozytor umieścił je tu tylko dla uwydatnienia piękna umiarkowanego środka i końcowego unisono chóru. Tego umiaru znacznie więcej jest w trwającym kwadrans instrumentalnym “La Sindone” (blachy odważniej wkraczają dopiero w ostatnich minutach), znów skontrastowanych z klasycyzującym “Cecilia, Vergine Romana”, które swoją premierę miało nie byle gdzie, bo podczas Igrzysk Olimpijskich w Turynie w 2006 roku.
Do średniowiecznych pasji Pärt powraca w “Da Pacem Domine”. Zerka ku chorałowi i dawnym wielogłosom, które odświeża i wzmacnia sztywnymi ramami smyczków. Z cudownym rezultatem, nad którym zadumie się i Savall, i Reich. Kontemplacyjną atmosferę rozprasza “Mein Weg”, bliski współczesnej muzyce ilustracyjnej, który w hipnotyzującym dialogu łączy monumentalną podstawę z figlarnym staccato smyczków lekkiego kalibru. Stonowane “Für Lennart in memoriam” to instrumentalne requiem dla pierwszego demokratycznie wybranego prezydenta Estonii, zmarłego dokładnie trzy lata temu. Bardzo daleko od początku płyty, ale bardzo na miejscu.
“Cisza jest moją wewnętrzną pauzą, podczas której znajduję się blisko Boga” – wyznał kiedyś Pärt. – “Czasem mam wrażenie, że nic poza nią nie ma znaczenia”. Jeśli mówił serio, to kto wie, może być Estończyk największym mistykiem naszych czasów.
Estonian Philharmonic Chamber Choir
Estonian National Symphony Orchestra
Tallinn Chamber Orchestra
Release date: 20.02.2009
ECM 2050
ARVO PÄRT - IN PRINCIPIO (FOR MIXED CHOIR AND ORCHESTRA)
1
I. In principio erat Verbum (Jo. 1, 1-5)
03:09
2
II. Fuit homo missus a Deo (Jo. 1, 6-8)
01:43
3
III. Erat lux vera (Jo. 1, 9-11)
07:15
4
IV. Quotquot autem acceperunt sum (Jo. 1, 12-13)
03:37
5
V. Et Verbum caro factum est (Jo. 1, 14)
03:50
6
LA SINDONE (FOR ORCHESTRA)(Arvo Pärt)
15:44
7
CECILIA, VERGINE ROMANA (FOR MIXED CHOIR AND ORCHESTRA)(Arvo Pärt)
16:30
8
DA PACEM DOMINE (FOR MIXED CHOIR AND ORCHESTRA)(Arvo Pärt)
04:53
9
MEIN WEG (FOR 14 STRINGS AND PERCUSSION)(Arvo Pärt)
06:17
10
FÜR LENNART IN MEMORIAM (FOR STRING ORCHESTRA)(Arvo Pärt)
07:23