top of page
1144 Terje Rypdal Descendre .jpeg

Release date: 01.01.1980
ECM 1144

1

AVSKJED(Terje Rypdal)

05:44

2

CIRCLES(Terje Rypdal)

11:15

3

DESCENDRE(Terje Rypdal)

03:11

4

INNSEILING(Terje Rypdal)

07:57

5

MEN OF MYSTERY(Terje Rypdal)

08:25

6

SPEIL(Terje Rypdal)

08:25

Po tym jak po wydaniu „Waves” (1978) rozpadł się kolejny (w miarę) stały skład zespołu jazzrockowego gitarzysty Terjego Rypdala, musiał on zacząć rozglądać się za nowymi muzykami. To wtedy właśnie Norweg zwrócił uwagę na rezydującego od dekady w Stanach Zjednoczonych czeskiego kontrabasistę Miroslava Vitouša i perkusistę Jacka DeJohnette’a, z którymi zarejestrował wysoko oceniony album zatytułowany po prostu „Terje Rypdal, Miroslav Vitouš, Jack DeJohnette” (1978). Kiedy jednak wrócili oni za Ocean, Rypdal musiał coś przedsięwziąć. Ostatecznie zdecydował się na współpracę z dobrze już sobie znanymi artystami, lecz w okrojonym zestawie personalnym, co oznacza, że do kooperacji zaprosił jedynie duńskiego trębacza Pallego Mikkelborga (wcześniej zagrał właśnie na „Waves”) oraz perkusistę Jona Christensena (który z przerwami towarzyszył mu w studiu i na scenie praktycznie od początku kariery).

Sesja, której owocem stał się – tradycyjnie wydany przez monachijską wytwórnię ECM Records – longplay „Descendre” (1980), miała miejsce w studiu Talent w Oslo, jakie od paru lat było w zasadzie drugim domem Terjego. W jej trakcie zarejestrowano sześć kompozycji; autorem wszystkich był Rypdal. Pod względem stylistycznym płyta stanowiła kolejny etap ewolucji, jaką norweski gitarzysta przechodził co najmniej od czasu nagrania „Odyssey” (1975), a kontynuował na „After the Rain” (1976) oraz „Waves” (1978). Był to więc melanż klasycznego fusion z nastrojowym elektronicznym rockiem progresywnym, co podkreślone zostało wykorzystaniem – i to nie tylko w formie aranżacyjnych smaczków – instrumentów klawiszowych, głównie syntezatorów i organów (choć trafia się także fortepian akustyczny), których partiami podzielili się Terje i Palle.

Pod względem kompozytorskim i produkcyjnym „Descendre” to najprawdziwszy majstersztyk, co każe widzieć w tym wydawnictwie jedno z najwybitniejszych dzieł Norwega, choć przecież konkurencja w tej dziedzinie jest – zaczynając od „Bleak House” (1969), a kończąc, jak na razie, na „Conspiracy” (2020) – olbrzymia. Można też postrzegać tę płytę jako concept-album, wszystko bowiem jest tu idealnie dopasowane i zazębione, a całość została spowita – niezwykłą i niepowtarzalną – poetycką mgłą nostalgii. To nie przypadek, że otwierający krążek „Avskjed” zaczyna się z głębokiego wyciszenia; trzeba się naprawdę mocno wsłuchać, aby usłyszeć wreszcie pierwsze powłóczyste dźwięki organów (brzmiące niemal sakralnie). To one wyznaczają szlak, jaki muzycy będą konsekwentnie przecierać przez kolejnych ponad czterdzieści minut.

„Avskjed” to także kamień węgielny całego „Descendre”. Najistotniejsze są w nim zdobienia, muzyczne ornamenty, które swoją urodą i lirycznością zapierają dech w piersiach: jak popisy Mikkelborga na trąbce i Rypdala na gitarze. A kiedy obaj instrumentaliści zestrajają się w jedno, można poczuć się – dosłownie – jak w Raju. W najdłuższym na całej płycie, ponad jedenastominutowym „Circles” Skandynawowie idą tą samą ścieżką, aczkolwiek pozwalają sobie na pewne odstępstwa, jak chociażby obecne w partiach syntezatorów elementy funkowe, które pojawiają się – dla przełamania nastroju – po subtelnych solówkach gitarowych. Utwór tytułowy to z kolei najkrótszy rozdział opowieści, ale za to najbardziej… romantyczny. To w nim rozbrzmiewają dźwięki fletu i fortepianu, który wchodzi zresztą w nieco intensywniejszą interakcję z syntezatorami. Można nawet odnieść wrażenie, że Jon Christensen chętnie podkręciłby tutaj tempo, lecz nie robi tego z obawy przed karcącym spojrzeniem lidera.

Stronę B rozpoczyna ośmiominutowy „Innselling”, który składa się z dwóch, a może nawet trzech części. Początek jest utrzymany w tej samej tonacji, co wcześniejsze utwory, dopiero mniej więcej w połowie kompozycji trio pozwala sobie na poszerzenie pola walki: Rypdal serwuje klasycznie jazzową partię gitary, a Mikkelborg pozwala sobie na improwizację na trąbce. Stojący za ich plecami Christensen robi z kolei swoje, zahaczając o rytmy charakterystyczne dla soulu. Wychodzi z tego niezwykle barwna mieszanka. W „Men of Mystery” zespół wraca na wcześniejsze tory, ale nie oznacza to wcale, że powiela poprzednie pomysły. Nic z tego! I tu nowinek jest całkiem sporo. Wystarczy wspomnieć o znacznie intensywniejszej grze Christensena, wirtuozerskim popisie Rypdala (jeżeli ktoś wcześniej narzekał na to, że mało jest na „Descendre”, to teraz w końcu może poczuć się w pełni usatysfakcjonowany), w końcu – przejmującej, chwytającej za serce partii Mikkelborga. Emocji tu tyle, że można by nimi obdarować kilka płyt innych wykonawców. A przed nami przecież jeszcze finał…

…w postaci „Speil”, który klamrą spina całość. Znów mamy więc pojawiające się stopniowo z wyciszenia syntezatory i przebijającą się przez nie subtelną jazzową gitarę. Najistotniejszy jest tu jednak syntezatorowy lejtmotyw (wpadający w ucho tak bardzo, że potem długo nie sposób go zapomnieć, a zresztą po co go w ogóle zapominać, skoro jest tak czarująco podniosły), na tle którego soliści wznoszą swoje nadzwyczaj okazałe gmachy – mam oczywiście na myśli Mikkelborga i Rypdala. „Speil” to najbardziej magiczny rozdział tej historii, wciągający w trans i absolutnie uzależniający. Sprawiający, że po dotarciu do finału nie ma innej możliwości, jak… przesłuchać ten album jeszcze raz. A potem jeszcze raz. Bo nawet jeśli nie ma na „Descendre” dźwięków, jakich byśmy nie słyszeli na wcześniejszych longplayach norweskiego gitarzysty, to tym razem zostały one dopracowane do perfekcji i ułożone w nadzwyczaj logiczną całość. Na dodatek urzekającą pięknem.

(https://esensja.pl)

bottom of page